facebook

wtorek, 17 września 2013

Wieś tańczy i śpiewa na Wyspie Słodowej

Och, Kyrie... Ileż to czasu już sobie obiecywałem, że napiszę tego posta. Ale piszę. "Znów piszę, choć pisząc nie piszę nic." - jak to mówił poeta. Masa koncertów, masa wszystkiego. Zacznę jednak od newsa - gramy z Big Cycem. Tak jest... My żuczki z Wrocławia gramy przed gwiazdą. To sympatyczne uczucie. Ale jak do tego doszło?

Proszę sobie to odtworzyć, przed przeczytaniem kolejnego akapitu: 

I tym baśniowym akcentem przenosimy się w przeszłość. Koncert Symbioza Na Wyspie wszedł nam moim zdaniem bardzo przyjemnie. Mimo, że upał był niemiłosierny... Ale wolę upał niż zimno jakie powoli robi nam się za oknem. Dziękuję bardzo. Wolę się chłodzić niż ogrzewać. Koncert zwieńczyły tosty zrobione przez jednego z akustyków. Ponoć smaczne - ja nie jadłem, bo nie mogę... smutek.

Co zaś z Big Cycem i Symbiozą?
Zaczęło się od tego, że zagraliśmy na eliminacjach Earthdance w przeuroczym klubie Manana. Swoją drogą
serwują tam bardzo, bardzo dobre Mojito. Z pewnością cała Symbioza będzie Wam je polecać, więc nie obawiam się tego napisać. Odbywało się to w kosmicznie upalny dzień, także chłodzący drink rodem z Ameryki Południowej wypity na balkoniku Manany jest doskonały. Ale przyszło nam zagrać koncert i zagraliśmy. W prawdzie nie obyło się bez idiotycznych incydentów, ale... Kto by się tym przejmował? Dzięki Waszym głosom na Facebooku udało nam się przejść do kolejnego etapu Earthdance. W związku z tym nie tak dawno temu zagraliśmy kolejny koncert, będący finałowymi eliminacjami. I udało się. W ten sposób gramy z trzema innymi finalistami (Przeciwziemia, Girls In Motion i The Second Name) w niedzielę 22.09.2013 na dziedzińcu kamienicy przy ul. Św. Mikołaja. Fascynujące miejsce, nieprawdaż? Przyznam, że scena w Mananie była najmniejszą na jakiej do tej pory grałem w ogóle... Ale przynajmniej było rodzinnie. Wszyscy blisko siebie. Na przykład na ostatnim koncercie tamże na scenie stanąłem tylko ja i Miler, a reszta rodziny grała sobie poniżej. Naprawdę bardzo sympatyczne - bez ironii.

A już tak z całkiem bliskiej przeszłości, nasza mapa podboju powiększyła się o kolejne miejsce poza Wrocławiem. Tym razem - Radwanice. Bardzo przyjemne miejsce. Cisza, spokój, ludzie mili. Autobus jeździ co godzinę, w porywach, i nawet się nie spóźnia (przynajmniej nasz się nie spóźnił). Tutaj też mógłbym napisać parę słów na temat radwanickiej sceny. W prawdzie była o wiele większa niż "mananowa", ale z kolei chybotała się raz z lewa raz z prawa. Za dużo symbiozowej energii... Musiałem drastycznie ograniczać swoje spazmatyczne ruchy, gdyż stojący w pobliżu statyw z kilkoma PAR-ami 64, kiwał się groźnie i podejrzewałem, że za chwilę dokona zamachu na moje życie lub zdrowie. Tak czy inaczej - świetnie. Co ciekawe "Mistrz Grilla" serwował bardzo dobrą Podwawelską. O dziwo nie po połówce, a całą. Ledwo zjadłem.


Skąd zatem wziął się tytuł dzisiejszego posta? Spieszę z wyjaśnieniem. Otóż przecież każdy wie, że Symbioza to banda nieudacznych gburów. Gdyby wymieniać po kolei: Gabi - gwiazda, rozwrzeszczana i podła, Miler - cham i prostak, Krzysiu - cwaniak; menda społeczna, Serek - pieniacz, a ja - no cóż... ja jestem egoistą i mam w dupie wszystkich wkoło. W końcu ten blog bardzo dobrze opisuje naszą bezecną istotę i chamstwo. My przecież jesteśmy tacy jacy jesteśmy - czyli źli do szpiku kości. Pierwotni i mało inteligentni. Na dodatek gramy tak zwaną muzykę, czyli gówno dla pedałów. Nieprawdaż? Tak jest. "CAŁA PRAWDA O..." - zespole Symbioza. Wszyscy są tacy cudowni, tylko my - jakby wykolejeni. Nawet nie "jakby" tylko "wykolejeni". Ileż jeszcze epitetów można wymyślić? Dużo. Ogłaszam konkurs - kto lepiej wyzwie zespół Symbioza.

Tymczasem - tradycyjne gratulacje dla wytrwałych i oczekujcie konkursu.
To pisałem JA.



Brak komentarzy :

Prześlij komentarz