facebook

niedziela, 8 grudnia 2013

Wiatry grudniowe

Post opóźnił się przez huragan. Sorry...

Ileż to fenomenalnych rzeczy zdarzyło się od ostatniego posta: kolejny etap Muzycznej Bitwy Radia Wrocław, dziesięciolecie zespołu Crossover w trzynastym Gimnazjum, nasze gwiazdorzenie w Firleju na finale trzeciej edycji Muzyki Młodego Wrocławia, a ostatnio drugie miejsce na podium Wybryku AD 2013.

Zaskoczenie jakie ogarnęło nas w "trzynastce" zobaczywszy scenę było ogromne. Może przenieśmy się w czasie, żeby zobrazować to dokładniej. Ileś tam set lat temu - dzisiaj byśmy powiedzieli będąc gimbusem - dołączyłem do szkolnego zespołu. Mieliśmy wszystko czego potrzebował młody zespół - młody duchem i ciałem, więc określenie jak najbardziej trafne. Mieliśmy mentora, świetnego basistę i matematyka zarazem Pana Tomka Fularę, mieliśmy siebie samych i jakiś tam sprzęt. Wszystko burczało niemiłosiernie, koncerty graliśmy na jakichś paczkach firmy Krzak, które miały kilka garażowych cech - 250W na stronę, były cholernie ciężkie, jakiś pożal się Boże "dizajner" z rzeczonej firmy Krzak obił je zielonym kocem, były pasywne i na dodatek muliły niemiłosiernie. Wszystko to podpinaliśmy kablami, również firmy "Krzak". Za scenę służyła podłoga sali gimnastycznej i tyle. Ale mieliśmy radochę. Z czasem przybyło sprzętu. Wydawało nam się, że złapaliśmy Boga za nogi. Nagle wszystko zaczęło brzmieć tysiąc razy lepiej. W międzyczasie wybudowano Pasaż Grunwaldzki, a w miejscu piaskowo-kamiennego boiska powstała sala gimnastyczna na miarę XXI wieku. W ramach jej wyposażenia kupiono też scenę. Taką prawdziwą - z atestami i innymi duperelami. Ale akurat złożyło się to z moim wystąpieniem z szeregów Gimbazy, więc niestety nie dane było mi tego doświadczyć w pełni, choć jako Symbioza kilka koncertów na tej scenie i w tej sali już żeśmy popełnili. Aż tutaj nagle wchodzimy i widzimy scenę, która z powodzeniem obsłużyłaby plener. Wiecie o czym mówię? Nie? To daję zdjęcie z boku, na dowód. Robi wrażenie, nieprawdaż? Przypominam, bo co niektórzy pewnie będą się zwijać ze śmiechu, że się tak podniecam - to jest szkoła, a nie rynek czy Wyspa Słodowa. Naprawdę - chapeau bas! I muszę Wam powiedzieć, że brzmiało to wszystko bardzo dobrze jak na warunki akustyczne sali gimnastycznej. Czyli da się zrobić coś własnym sumptem? Da się. A koncert, czy też raczej występ? Cóż - świetny.

Firlej to z kolei kult sam w sobie, miód i orzeszki. Granie tam to sama przyjemność, szczególnie jeśli pod sceną dopisuje publiczność, a tu dopisała i to bardzo. Załapaliśmy się nawet na wspominkowy film. Także Możecie sobie pooglądać nasze mordy w Full HD, GoPro i te sprawy. Wicie rozumicie.


Wybryk. Przyznam, że "Trójka" zrobiła na nas wrażenie pod względem swojej architektury rodem z głębokiego PRLu. Zresztą nie tylko pod tym względem. Ale rozumicie jak to jest wchodzić w labirynt z niskim sufitem, jakimiś dziwnymi połączeniami między korytarzami, wąskim schodkom, a wszystko to wykute w betonie, który tak przeraźliwie przejmował niskie tony ze sceny, że w zespołowej garderobie (którą imitowała sala językowa) telepały się szyby. Kilmat nie z tej ziemi. Impreza sama w sobie pierwszorzędna no i drugie miejsce. Czegóż chcieć więcej?

A tymczasem już niedługo święta. Co przyniósł Wam Mikołaj? Bo mi katar i trochę tynku na parapecie. Ho, ho, ho! 


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz