facebook

niedziela, 24 lutego 2013

Po nadzieji został tylko bul

Dzień dobry wieczór! 

Ile to już czasu minęło od naszego ostatniego spotkania tutaj? Aż muszę zajrzeć w moje magiczne narzędzia do analityki... Dwanaście dni jak w mordę strzelił. Parę spraw ostatnio mi leży na żołądku w przenośni i dosłownie. Jedną z nich jest rzecz smutna, więc wyzbędę się wszelkiej ironii tuż po tej. 

Nie tak dawno, bo 6 lutego odszedł polski perkusista Jan Pluta. Nie nazwę go wybitnym, ani nic takiego gdyż, jak może wspominałem jestem klawiszowcem, więc nie potrafię tego ocenić w sposób rzetelny. Z resztą kim jestem, by dokonywać takich sądów... Pozwólcie, że przybliżę wam sylwetkę Jana Pluty. Otóż w roku 1976 dołączył on do grupy "Akcenty" kierowanej przez (tu mogę sobie pozwolić) doskonałego klawiszowca Sławomira Łosowskiego. Nie tak długo później, akcenty przekształciły się w znane wszystkim "Kombi". Jeden z pierwszych w Polsce zespołów proponujących muzykę z gatunku elektronicznego rocka, new romantic, a momentami nawet jazzu (szczególnie na początku działalności). W 1981 roku Pluta opuścił zespół Kombi, a zastąpił go Jerzy Piotrowski. Kombi zakończyło działalność w roku 1991. Po wielu latach Grzegorz Skawiński, Waldemar Tkaczyk i Jan Pluta postanowili "reaktywować" zespół pod nazwą "KOMBII". No cóż... Bez lidera - Sławomira Łosowskiego. Wyobrażacie sobie Symbiozę beze mnie? No tak... wiem, że tak. Ale miałem nie być ironiczny i złośliwy. Słuszność tej decyzji nie jest przedmiotem tego posta - moje zdanie jest raczej radykalnie nieprzychylne dla grupy "KOMBII".

Cóż. Zespół istniał sobie w takiej formie w latach 2003 do 2009 roku kiedy to Skawiński i Tkaczyk zakończyli współpracę z Janem Plutą. Warto nadmienić tutaj, że wyzbyli się oni wówczas ostatniego z "rdzenia" dawnego Kombi. Pierwszym był oczywiście Ojciec Założyciel - Łosowski, a drugim Pluta, który zaproponował nazwę Kombi przyjętą przez Łosowskiego. Jan Pluta chorował przez wiele lat. Odszedł 6 lutego 2013. I tu przechodzimy do zasadniczej części tego posta. Tej w której przelewam gorycz na wirtualne literki.

Na jego pogrzebie, na Cmentarzu Łostowickim w Gdańsku, pojawił się jedynie Sławomir Łosowski. Grzegorz Skawiński i Waldemar Tkaczyk nie zaszczycili zmarłego kolegi po fachu swoją obecnością. Nie wnikam dla czego... (cenzura) Ale jakoś kurwa nie potrafię sobie wyobrazić, że nie przyszedł bym na pogrzeb nawet najbardziej znienawidzonej przez siebie osoby, z którą utrzymywałem takie czy inne kontakty w czasie przeszło poprzednich trzydziestu lat. (koniec cenzury) Wiecie o czym mówię? Może jestem staroświecki, albo durny nie wnikam. Ale po prostu to wydaje mi się ludzkim odruchem. Może jest inaczej?

Dla "porównania" linkuję wam Davida Gilmoura, który odbiera nagrodę "Q Awards" dedykując ją zmarłemu nieco wcześniej Richardowi Wrightowi, cytuję: "Mojemu dobremu koledze, z którym pracowałem przez 40 lat. [...] Pozostało wiele muzyki, której nie da się bez niego zagrać." (wybaczcie jakość tego tłumaczenia) Czyż to nie są właśnie emocje? Ech... ludzie, ludzie...


Wybaczcie osobisty ton tego postu. Ale musiałem. Niedługo napiszę dużo, dużo więcej o tym co się ciekawego u nas dzieje. A dzieje się sporo. Na osłodę - Raport 12:


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz