„Za rzeczy
pozostawione w salach chorych szpital nie odpowiada” – tłustymi literami stoi
napisane przed moją facjatą od niemalże dwóch tygodni. Prawda jest taka, że
szpital nie odpowiada także za inne rzeczy: za stan zdrowia pacjentów, za porę
obchodu oraz za to kiedy się ten koszmarek opuści – w stanie zadowalającym, czy
też nie – bez znaczenia.
Od
pierwszego dnia pobytu tutaj czułem się jak w więzieniu i im dłużej tu jestem
tym bardziej to do mnie dociera. Dają opaskę na rękę – w jednym szpitalu byłem
kodem QR/ kreskowym i numerkiem. Każą siedzieć w łóżku i chorować. Poza tym
proste czynności fizjologiczne stają się tutaj przywilejem. Oddychanie – w dużej
części można oddychać samodzielnie, ale nie ma się pewności czy zaraz ktoś nie
przyjdzie wetknąć nam rurek z tlenem w nos, albo mówić: głęboko, spokojnie,
szybciej (jeśli wiecie co mam na myśli). Mikcja – będąc podłączonym do
kroplówek non stop, trudno załatwiać swoje potrzeby wtedy kiedy się chce.
Jasne, że są te szpitalne wynalazki, ale umówmy się – to nie jest fajne. Jedzenie
– cóż… Po kilku dniach NARZUCONEJ głodówki + zakaz picia, zjadłbym nawet to
szpitalne jedzenie. Przechodząc koło jadłospisu zawsze mi cieknie ślinka – a to
jakaś pasta z jajek, a to jogurcik, a to zupka pomidorowa. I nawet nie wygląda
to żarcie źle. Ani też źle nie pachnie. Rozumiecie do czego dążę? Kontrola 24/7
ma swoje wady i zalety. Więcej wad.
Poza
tym tynk lecący ze ścian. No na miły Bóg! Czy ktoś nie może tego odremontować?
W końcu budynek nie jest jakiś szpetny… Powiedziałbym nawet, że reprezentuje
sobą samym pewną wartość architektoniczną. Zatem dlaczego tak usilnie pokazuje
się wady, zamiast odkrywać zalety? W tym całym barachle najlepszą pracę
wykonują pielęgniarki. Nie w tym sensie, że ich praca jest jakaś nadzwyczajna
(chociaż jest) ale one są zawsze zwarte i gotowe. I w większości przypadków z
uśmiechem na ustach udzielają pomocy. I nie ważne czy jest trzecia w nocy, czy
trzecia po południu – zawsze rześkie i z reguły uśmiechnięte. Takim ludziom
powinno się rozdawać medale…
Facet
spod drzwi znowu kaszle… Jezu słodki. No i tak mniej więcej to wygląda. Nie
polecam chorować w ogóle, a tym bardziej w polskich szpitalach. Chyba, że ktoś
musi tak jak ja. Przepraszam, za wątpliwą spójność w powyższym tekście, ale naprawdę
trudno* jest napisać coś spójnego w takim chaosie... (* - W tym miejscu
przerwała mi tak zwana wizyta lekarska, która poinformowała mnie grzecznie, że
wuj z moim jutrzejszym wypisem).
I
to czekanie na wizytę lekarską, jak na wyrok jakiś… To przypomina mi scenę z
filmu Franka Darabonta, na motywach opowiadania Stephena Kinga „Skazani na
Shawshank”. Jeden z bohaterów – Red – jest co jakiś czas pokazany w sytuacji
zwolnienia warunkowego. I urzędnik mówi: „No, jest Pan tu już 30 lat. Czy czuje
się Pan zresocjalizowany?”. A ten zawsze odpowiada „Tak”. Jest uśmiechnięty,
jakby chciał coś tym ugrać… Ale to złudne bo jego wniosek zawsze zostaje
oddalony. Tu jest podobnie. Przychodzi tak zwany lekarz i pyta: „Dobrze się Pan
czuje?”, odpowiadam z naiwnością godną Red’a: „Tak, wspaniale” (choć taka jest
prawda). A on mi na to: „Dobrze, wypis pojutrze”. Nosz kurwa mać, za
przeproszeniem… Jest Pan już u nas drugi tydzień. Czy czuje się pan zdrowy? Nie…
Coraz bardziej chory.
Ciekawa
w szpitalu jest też sprawa pogody. Bo gdy na dworze jest upalnie to tu tez jest
gorąco. Ale gdy jest tylko trochę zimniej, to tu można dosłownie zamarznąć.
Niby taka obserwacja z tzw. dupy, ale to naprawdę daje w kość. Biorąc
szczególnie pod uwagę fakt, że przed zimnem nie ma się jak za bardzo uchronić.

Ale
mimo wszelkich przeciwności losu mam nadzieję, że jakoś to będzie i wszystko
pójdzie mniej więcej z górki, a ja nie zemdleję w szale, na scenie... Czy
prawie dwutygodniowy okres hospitalizacji zakończy się dziś? Dowiem się za parę
chwil… Trzymajcie kciuki – telepatycznie.
.
.
.
ERRATA: Wypuszczają. Do
zobaczenia jutro!
Autor: Numer 02703/2013 via. 24546/2013
Autor: Numer 02703/2013 via. 24546/2013
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz