facebook

piątek, 24 maja 2013

Nie tak daleko od noszy... Pamiętnik szpitalny.


„Za rzeczy pozostawione w salach chorych szpital nie odpowiada” – tłustymi literami stoi napisane przed moją facjatą od niemalże dwóch tygodni. Prawda jest taka, że szpital nie odpowiada także za inne rzeczy: za stan zdrowia pacjentów, za porę obchodu oraz za to kiedy się ten koszmarek opuści – w stanie zadowalającym, czy też nie – bez znaczenia.

 Trochę szkoda, że nie mam tu komputera bo wtedy mógłbym będąc na bieżąco opisać naprawdę wiele przypadków z dwóch różnych oddziałów chirurgii, na których dane mi jest być/ było być. Ale może zacznę od innych pacjentów: z lewej dziadek – głównie śpi (nie chrapie za bardzo), koleś po bójce z rozwaloną na strzępy głową; denerwuje mnie bo żre Delicje i ogląda filmy na laptopie. Ja nie mam takich luksusów. Potem jestem ja. Następnie po mojej prawej gość po operacji czegoś tam… ma sondę i to jest straszne. Dalej facet, który mnie wnerwia niesamowicie. Powodów jest wiele: chrapie, narzeka, nie myje się i szczy do słoika, który trzyma pod łóżkiem. Dobrze – ja też tak muszę (chodzi o kontrolę płynów, które podają kroplówkami), ale trzymam swój słój w WC. I dla higieny i dla własnego komfortu. Tymczasem ten facet spod ściany ma to gdzieś, a wcale nie jest obłożnie chory – chodzić może. Znaczy: nie chce mu się. Także śmierdzi tu jak w żłobku, albo przedszkolu, ale na szczęście nie ma żadnego szajbusa, który by obsesyjnie zamykał okna.

Od pierwszego dnia pobytu tutaj czułem się jak w więzieniu i im dłużej tu jestem tym bardziej to do mnie dociera. Dają opaskę na rękę – w jednym szpitalu byłem kodem QR/ kreskowym i numerkiem. Każą siedzieć w łóżku i chorować. Poza tym proste czynności fizjologiczne stają się tutaj przywilejem. Oddychanie – w dużej części można oddychać samodzielnie, ale nie ma się pewności czy zaraz ktoś nie przyjdzie wetknąć nam rurek z tlenem w nos, albo mówić: głęboko, spokojnie, szybciej (jeśli wiecie co mam na myśli). Mikcja – będąc podłączonym do kroplówek non stop, trudno załatwiać swoje potrzeby wtedy kiedy się chce. Jasne, że są te szpitalne wynalazki, ale umówmy się – to nie jest fajne. Jedzenie – cóż… Po kilku dniach NARZUCONEJ głodówki + zakaz picia, zjadłbym nawet to szpitalne jedzenie. Przechodząc koło jadłospisu zawsze mi cieknie ślinka – a to jakaś pasta z jajek, a to jogurcik, a to zupka pomidorowa. I nawet nie wygląda to żarcie źle. Ani też źle nie pachnie. Rozumiecie do czego dążę? Kontrola 24/7 ma swoje wady i zalety. Więcej wad.

Poza tym tynk lecący ze ścian. No na miły Bóg! Czy ktoś nie może tego odremontować? W końcu budynek nie jest jakiś szpetny… Powiedziałbym nawet, że reprezentuje sobą samym pewną wartość architektoniczną. Zatem dlaczego tak usilnie pokazuje się wady, zamiast odkrywać zalety? W tym całym barachle najlepszą pracę wykonują pielęgniarki. Nie w tym sensie, że ich praca jest jakaś nadzwyczajna (chociaż jest) ale one są zawsze zwarte i gotowe. I w większości przypadków z uśmiechem na ustach udzielają pomocy. I nie ważne czy jest trzecia w nocy, czy trzecia po południu – zawsze rześkie i z reguły uśmiechnięte. Takim ludziom powinno się rozdawać medale…

Facet spod drzwi znowu kaszle… Jezu słodki. No i tak mniej więcej to wygląda. Nie polecam chorować w ogóle, a tym bardziej w polskich szpitalach. Chyba, że ktoś musi tak jak ja. Przepraszam, za wątpliwą spójność w powyższym tekście, ale naprawdę trudno* jest napisać coś spójnego w takim chaosie... (* - W tym miejscu przerwała mi tak zwana wizyta lekarska, która poinformowała mnie grzecznie, że wuj z moim jutrzejszym wypisem).

I to czekanie na wizytę lekarską, jak na wyrok jakiś… To przypomina mi scenę z filmu Franka Darabonta, na motywach opowiadania Stephena Kinga „Skazani na Shawshank”. Jeden z bohaterów – Red – jest co jakiś czas pokazany w sytuacji zwolnienia warunkowego. I urzędnik mówi: „No, jest Pan tu już 30 lat. Czy czuje się Pan zresocjalizowany?”. A ten zawsze odpowiada „Tak”. Jest uśmiechnięty, jakby chciał coś tym ugrać… Ale to złudne bo jego wniosek zawsze zostaje oddalony. Tu jest podobnie. Przychodzi tak zwany lekarz i pyta: „Dobrze się Pan czuje?”, odpowiadam z naiwnością godną Red’a: „Tak, wspaniale” (choć taka jest prawda). A on mi na to: „Dobrze, wypis pojutrze”. Nosz kurwa mać, za przeproszeniem… Jest Pan już u nas drugi tydzień. Czy czuje się pan zdrowy? Nie… Coraz bardziej chory.

Ciekawa w szpitalu jest też sprawa pogody. Bo gdy na dworze jest upalnie to tu tez jest gorąco. Ale gdy jest tylko trochę zimniej, to tu można dosłownie zamarznąć. Niby taka obserwacja z tzw. dupy, ale to naprawdę daje w kość. Biorąc szczególnie pod uwagę fakt, że przed zimnem nie ma się jak za bardzo uchronić.

Wczoraj poprosiłem Gabi, żeby napisał na naszej Facebookowej stronie coś na temat sobotniego koncertu. Skończyło się to tak, że sam musiałem napisać. Wiec jedyne co przyszło mi do głowy to wielokrotny dreszczyk emocji, który mi towarzyszy przed koncertem. A teraz spieszę z wyjaśnieniem czemu „dreszczyk” jest „wielokrotny”. Otóż po pierwsze oczywiście koncert to koncert. Zawsze są jakieś obawy i tym podobne. Po drugie to pierwszy koncert w naprawdę pełnym składzie, z pompą. Gitara, nowe aranże. Mam nadzieję, że to co przygotowaliśmy się spodoba. Ale najistotniejszy jest dla mnie podmiot tego całego „felietonu/ pamiętnika szpitalnego”. Czyli moja hospitalizacja w istocie. Czekam rano na obchód i truchleję, że panom w kitlach coś odwali i nie będą chcieli  mnie wypuścić. A jest już piątek. To byłaby tragedia. Nie tylko moja osobista, rzecz jasna. Dlatego czuje się z tym jeszcze gorzej, w razie „W”. Dziś wieczorem ma być na przykład próba. A absencja jednego z członków zespołu na generalnej przelotce to naprawdę kaplica. Jest jeszcze jeden techniczny czynnik – pogoda. Ponieważ to plener, to gdyby lunęło… no znów powtórzenie. AMEN.
               
Ale mimo wszelkich przeciwności losu mam nadzieję, że jakoś to będzie i wszystko pójdzie mniej więcej z górki, a ja nie zemdleję w szale, na scenie... Czy prawie dwutygodniowy okres hospitalizacji zakończy się dziś? Dowiem się za parę chwil… Trzymajcie kciuki – telepatycznie.
.
.
.
ERRATA: Wypuszczają. Do zobaczenia jutro!

Autor: Numer 02703/2013 via. 24546/2013

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz