facebook

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Akt zgonu wystawiony. Protokołują - obiekt zniszczony.


No i po koncercie na Stadionie Olimpijskim. Niech ten post będzie mini-relacją z całego wczorajszego dnia. 

W sumie był to pierwszy koncert Symbiozy na tak dużej scenie i spodobało nam się. Od tej pory przyjmujemy tylko takie oferty. To nie żart. Woda sodowa uderzyła nam do głowy. Ale chyba nie tylko nam, o czym będzie dalej.

Oczywiście jak zwykle nie mogło się obyć bez sytuacji podbramkowych, takich jak na przykład kolejna śmierć Astry. Przez to o mały włos dalibyśmy ciała po całości. No, ale jak to się mówi: złośliwość rzeczy martwych. Przyjechaliśmy na miejsce jakimś cudem i zaskoczyła nas bardzo mocno oprawa całego wydarzenia. Tak, wiem jak to brzmi - głupi zespół małolatów podnieca się byle czym. Ale trzeba się cieszyć z małych rzeczy. Przyznam, że taka jest moja dewiza życiowa. Dla narzekaczy: wątpię byście mieli okazje kiedyś wystąpić na scenie w Operze Wrocławskiej na przykład (chociaż życzę Wam tego i tym grającym i tym nie grającym), która robi tak kosmiczne wrażenie, że człowiek gubi się tam jak mrówka w lesie. A tutaj namiocik w cieniu, w którym przesiedzieliśmy sobie czas jaki mieliśmy do naszego koncertu. Największym zaskoczeniem była dla mnie pogoda, która zmieniła się diametralnie gdy tylko znaleźliśmy się na miejscu. Słońce prażyło nieziemsko. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy co to tak na prawdę oznacza...

Nadeszła pora naszego koncertu. Opóźnionego, to fakt. Nie z naszej winy rzecz jasna, ale prawdę mówiąc nawet nie wiem kogo by trzeba było winić. Mniejsza o to. Do narzekania przejdziemy nieco później. Przez to opóźnienie nasz koncert podzielono na dwie części. Powiem Wam, że czuliśmy się trochę jak Pink Floyd,
albo Transatlantic. Tylko, że oni grają każdą część po pięć godzin. Tak czy inaczej miało to plusy i minusy. Minusem zasadniczym było to, że w pierwszej części naszego grania słońce prażyło tak niemiłosiernie, że myślałem już, że topię się we własnym pocie. Nie pomogły okulary przeciwsłoneczne (które tradycyjnie spadły mi z nosa, zaraz po rozpoczęciu), nie pomogła czarna koszula... No ale trudno się mówi. Plusem było to, że gdybyśmy mieli zagrać nasz niemalże godzinny występ w tym skwarze, to chyba karetki nie zajmowałby się maratończykami, a nami. W związku z czym na przerwę zeszliśmy ledwo co żywi...

W międzyczasie wystąpiła Karolina Kleta, z którą byliśmy u Prezydenta odbierać nagrodę, oraz zespół MMW prezentujący utwór "Wroclove". Tymczasem myśmy czekali na... rozpoczęcie biegu, po którym mieliśmy dokończyć występ. No i co? No i nic. Cztery tysiące biegaczy czekało niecierpliwie, nie mniej na
pewno niż my, a pewnie bardziej. A organizatorzy biegu lecieli w tak zwanego chu... tak zwane kulki, przesuwając godzinę startu najpierw o pół godziny, potem o godzinę. Co za syf. Jeszcze debilne tłumaczenie, że "coś tam na mieście". Na Boga, czy ludzie (tak zwani "organizatorzy"), którzy się za to biorą nie wzięli pod uwagę tego, że ulice należy zablokować i oznakować odpowiednio wcześniej? Przecież o tym biegu wiadomo było od kilku miesięcy... No nic. Tymczasem przerwa dobiegła końca a myśmy z powrotem pojawili się na scenie.

Szok był podwojony. Tyle ludzi podczas naszego koncertu jeszcze nie było. Na oko tysiąc, dwa tysiące osób w pobliżu sceny. W sumie znacznie więcej. Ponieważ słońce przestało palić nas makabrycznie, to druga część koncertu była znacznie bardziej energetyczna niż pierwsza. Myślę, że daliśmy z siebie 90% biorąc pod uwagę, to że właśnie trochę się wykończyliśmy wcześniej. Obiecuję każdemu, kto był że każdy następny koncert Symbiozy będzie jeszcze bardziej jebitny niż ten. A jak coś obiecuję, to zawsze słowa dotrzymam. Także do zobaczenia w Trzynastce, we wtorek o 17:00!

Nasze granie zakończyliśmy. Zebraliśmy manatki, zjedliśmy regeneracyjny żur i ruszyliśmy w drogę
powrotną. Tymczasem po drodze okazało się, że wolontariusze zbierają rozstawione wcześniej stoiska z wodą i bananami. Dowiedzieliśmy się od nich, że przesunięty wcześniej na godzinę 21:30 maraton nie odbędzie się. CO?! Nie odbędzie się? Nosz kurwa... Kto to organizował? Debli, czy karierowicz? Tak czy inaczej ktoś niekompetentny na maksa. Współczuję tym ludziom, którzy przejechali świat drogi by pobiec. I to prawdopodobnie nie dla tego żeby wygrać tylko coś sobie udowodnić, nie wiem sam. W każdym razie podcinanie skrzydeł komukolwiek kończy się najczęściej bardzo źle. W pewnym sensie na szczęście pewna grupa ludzi (różne źródła mówią, że od kilkuset do tysiąca osób) pobiegła w swoim własnym, partyzanckim że tak powiem biegu. I brawa dla nich. Nie można dać się tak szmacić. Nie dajmy sobą manipulować: "Na przekór snom, marzeniom". Nie dajmy sobie wbijać butów w twarz i wystawiać aktów zgonu dla naszych marzeń i pragnień.

Do zobaczenia we wtorek w Trzynastce! Bądźcie z nami, a na pewno was nie zawiedziemy, tak jak to zrobili organizatorzy I Nocnego Półmaratonu Wrocławia!

See Ya!

P.S. Tato jest super! 

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz